Archiwum 03 kwietnia 2019


W życiu to nie wolno cokolwiek za bardzo
03 kwietnia 2019, 19:41

Cały czas myślę, nie potrafię przestać myśleć, myślę, mielę, marzę, kocham. tęsknię. Wspomnienia wracają w każdej sekundzie. W każdym obrazie. W każdej myśli….

Kiedyś w czasach szkolnych zarzekałam się, że ja ślubu nigdy nie wezmę, nigdy się nie zakocham, bo że jak?  Ja i miłość? To nierealne…. Potem przyszły studia, beztroski czas i miłość mojego życia, która została moim sensem, moim powietrzem, moją siłą. Do tej pory pamiętam w co był ubrany i w którym miejscu stał jak go zobaczyłam pod uczelnią pierwszy raz.

Marzyłam o ślubie, marzyłam o pierścionku … naciskałam chyba za bardzo.

Jak już zaczęłam marzyć o ślubie to pragnęłam żeby był on skromny, a z czasem jeszcze skromniejszy, intymny max 5 osób. A z czasem jak zaczęłam o tym myśleć coraz więcej.  Im więcej widziałam, im więcej szukałam, im więcej oglądałam tym chciałam wielką imprezę, z pompą. Chciałam żeby to była nasza impreza, zwycięstwo miłości.

Chciałam być jego żoną. Podpowiadałam, naprowadzałam. Nie wiem czy nie rozumiał, nie chciał, nie chciał ze mną, nie byłam odpowiednia. Nie wiem. Chyba za bardzo naciskałam, chyba za bardzo chciałam. Nigdy nikomu nie mówiłam, ale od jakiegoś czasu po kryjomu codziennie sprawdzałam pierścionki i obrączki ślubne w internecie - w domu, w pracy. Pewnie jeszcze trochę, a w Aparcie nauczyłabym się numerów katalogowych na pamięć. Prawie codziennie sprawdzałam strony z sukniami ślubnymi, garniturami, pomysłami, muzyką, wystrojem, filmiki z pierwszego tańca muzyką do pierwszego tańca. Miała być bajka, nasza bajka.

W pewnym momencie zaczęłam chodzić sfrustrowana, zdenerwowana i zła, bo ja co raz bardziej chciałam, a nic się nie wydarzało. Frustrowało i złościło mnie to, że od pewnego momentu każdy prezent teoretycznie dla mnie „miał”  być pierścionkiem.  I mimo tego, że z prezentów się cieszyłam to nie był ten, który tak naprawdę pragnęłam. Sama się nakręcałam, tak mocno tego pragnęłam. Im bardziej pragnęłam tym bardziej się frustrowałam. Frustrowałam, kochałam i czekałam i ukrywałam…  

Nie chciałam brać ślubu dlatego, że trzeba albo dlatego, że koleżanki są już mężatkami. Chciałam go dlatego, że bardzo chciałam być jego, a on żeby był mój na wieki. Chciałam założyć z nim rodzinę, urodzić mu dzieci, chciałam się z nim zestarzeć. Chciałam przed Bogiem, jego rodziną i moją, naszymi znajomymi, świadkami przyznać i zapewnić go o swojej ogromnej miłości, wierności, chciałam iść przez życie z nim wspólnie, pokonywać złe chwile razem, cieszyć się wspólnie z tych dobrych.  

Pierścionka nie ma… ślubu nie ma… a ja chyba marzę nadal.

Czasem mi się wydaję, że słowa „kocham Cię i miłość” nie oddają ogromu tego co ja czuje.  To tak jakby „kocham Cię i miłość” były wielkości maleńkiego ziarnka piasku, a to co ja czuję, to moje kocham i moja miłość  jest wielkości „ziemi razy milion”, a to i tak za mało by zobrazować ten ogrom. Czuje, to nie mieści się to we mnie. Nigdy się nie mieściło, ale musiałam tłamsić, zagłuszać by nie odstraszyć.

W życiu to chyba nie wolno chcieć za bardzo, nie wolno marzyć za bardzo, nie wolno kochać za bardzo,  nie wolno cokolwiek za bardzo…. Przynajmniej mi to nie wyszło.

Urlop, wolne, zwał jak zwał....
03 kwietnia 2019, 13:07

Mieliśmy jechać w majówkę na tygodniowy urlop w Bieszczady.
Mieliśmy się nacieszyć sobą. Tak miało być.
Wieczorem miał być festiwal zew się budzi, koncerty, piwko, dobra atmosfera.... No to zew się obudził i z planów wyszło nic. Został smutek.

W pracy mam ciągłe problemy z otrzymaniem urlopu. Wnioskowałam o niego w lutym, szef się do końca nie zgodził, ale wykreśliłam się już z grafiku, że mnie nie będzie, zaraz po tym jak z nim rozmawiałam.
Tak bardzo się cieszyłam. Skakałam jak mała piłeczka z radości, że pobędziemy że sobą chodź przez tak krótki czas. Każdy w pracy pytał o plany na majówkowy długi weekend. Opowiadałam o koncertach, o festiwalu, o górach...wszyscy zazdrościli. Tak się cieszyłam. A teraz? A teraz mogłabym na urlop nie iść, ale będą dopytywać dlaczego skoro takie były plany. W pracy nikt nie wie co się stało. Czuję wstyd i poniżenie i jakbym miała im powiedzieć spotęgowała bym te uczucia, nie chce by ktokolwiek o tym wiedział. Nie chcę by się dowiedzieli, że jestem taką ofermą życiową, że nie potrafię przy sobie  utrzymać nawet faceta.

Siedząc dzisiaj w pracy, przed chwilą wymyśliłam, że pójdę w te moje góry sama. Pojadę autobusem 6-7 godzin jak za starych studenckich czasów, z plecakiem na plecach, nie wiem gdzie będę spała, nie wiem jeszcze którymi szlakami pójdę, nie wiem nic, ale wymyśliłam. Może tego właśnie mi potrzeba? Koncerty odpuszczę, słuchanie muzyki powoduje u mnie płacz, nawet radia nie potrafię teraz słuchać, ale w góry pójdę, może sam wysiłek i te widoki są mi potrzebne.

Boje się, nie chce iść sama, mimo tego, że Bieszczadzkie szlaki znam. Ale to chodzi o coś innego. Miałam iść z NIM, nie chce iść sama, bo boje się samotności pośród wielu ludzi, ale też nie chce iść z nikim innym, bo miał być przecież tylko ON. Samotność powoduję we mnie lęk i przeraźliwą pustkę, tęsknotę za miłością mojego życia.

A może ON też przyjedzie i przeznaczenie skieruje nas na wspólny szlak?
...marzenia...