02 maja 2019, 08:34
Zarbał mi wszystko.
Zabrał mi siebie.
Zabrał mi rodzinę.
Zabrał mi przyjaciela.
Zabrał mi rozmowy.
Zabrał mi spokój.
Zabrał mi plany.
Zabrał mi marzenia.
Zabrał mi życie.
Nie mam już nic.
Życie
Zarbał mi wszystko.
Zabrał mi siebie.
Zabrał mi rodzinę.
Zabrał mi przyjaciela.
Zabrał mi rozmowy.
Zabrał mi spokój.
Zabrał mi plany.
Zabrał mi marzenia.
Zabrał mi życie.
Nie mam już nic.
Ten ból który mnie przeszywa, jest nie do opisania. Chce go usłyszeć, chce go dotknąć, chce się przytulić, chce go poczuć, chce poczuć ukojenie.
Jest coraz gorzej. Nie ma dnia bym nie płakała, nie ma dnia z bym nie zasypiała płacząc. Moje życie umarło, nie ma go.
Nie chcę żyć bez niego, nie potrafię ... Bez niego umieram pomału....coraz częściej myślę o tym by to przyspieszyć
Zniszczył mi życie, zniszczył mi plany, zniszczył mi marzenia, zniszczył mnie ....i nadal jest pierdolonym egoistą i nadal myśli tylko o sobie .....
Są święta, czas radości, powinien przynajmniej taki być. We mnie te święta potęgują smutek, tęsknotę za rodziną, za gwarem i szumem świątecznych przygotowań, za uśmiechem dzieci, za rozmowami, a przede wszystkim za nim.
Czuję się jak obdarta ze skóry. Jakby ktoś w dodatku posypał mnie solą i pokropił cytryną. Czuję ogromny ból, ból wewnątrz mnie. Jak mam wytłumaczyć to co czuje jak nie wiem czy ktoś to próbuje nawet zrozumieć, czy on to rozumie i czy chce rozumieć?
Dzisiaj mija miesiąc, a ja za nim tak potwornie tęsknię, że nie potrafię wyrazić tego nawet słowami.
Zakopałam się w łóżku, chce przespać ten dzień. Chcę przespać wieczność jeśli jego ma nie być obok mnie.
Chcę jego miłości, ciepła, dotyku, chcę jego. Chce by był dla mnie. Umrzeć z miłości….zawsze wydawało mi się, ze to bujda, że tak się nie da….ale to nie bujda, to czyta prawda, bo ja powoli umieram. Tak bardzo go potrzebuje, tak bardzo chcę żeby mnie kochał.
Nie potrafię sobie poradzić z uczuciami, z samotnością, ze smutkiem, życiem bez niego.
Kocham bezgranicznie i tęsknię bezgranicznie ....
Mija 3,5 tygodnia odkąd mnie porzuciłeś, nie radzę sobie. Nie radzę sobie w ogóle. Tak strasznie tęsknię, tak strasznie kocham. Tak strasznie to boli, że odciąłeś się.
Tak strasznie marze o tym żebyś mi powiedział to samo. Tak sam z siebie…. Żebyś mi mówił to często.
Tylko marzenia mi pozostały …
Dni mijają a ja czuję się coraz bardziej samotna, porzucona i bez sił na dalsze życie. Nie chcę istnieć bez Ciebie. Byłeś moją drugą połową, moją siłą napędową każdego dnia. Byłeś moim szczęściem. To dla Ciebie żyłam.
Ciągle wymiotuję, mam biegunkę, nie śpię, nie jem nadal nic albo niewiele. Z łóżka wstaję tylko dlatego, że mam podpisaną umowę w pracy. Praca nie pomaga i problemy w pracy nie pomagają funkcjonować. Cały czas płaczę. Ból samotności i tęsknoty … nie potrafię sobie poradzić …nie chce dalej żyć.
Nie mam z kim o tym porozmawiać, nie mam rodzeństwa z którym mogłabym o tym porozmawiać, a Twoje …. A Twoje zawsze będzie trzymało Twoją stronę, nie mam przyjaciół, nie mam koleżanek z którymi mogłabym o tym porozmawiać bez oceniania.
Czuję się, ze Cię osaczam, czuję, że Cię męczę, czuję, że masz mnie dość, czuję że chcesz się ode mnie odseparować… wylatujesz mi z rąk. Tak bardzo Cię kocham…
Boję się, że jak Ci dam spokój, to sobie też dam spokój z życiem. Nie chcę żyć, ale się boję….
Czy Ty coś do niej czujesz? Czy tylko do dziecka?
Tak strasznie pragnęłam być matką, tak strasznie pragnęłam byś był ojcem naszych dzieci. Tak strasznie chciałam mieć rodzinę i dom, a teraz nie mam nic.
Gdybyś chociaż teraz dał mi dziecko….kochałabym je za nas dwoje. Pewnie nie będziesz chciał….Ale może wszystko byłoby wtedy łatwiejsze. Miałabym cząstkę Ciebie, miałabym sens istnienia, miałabym życie, miałabym rodzinę. Tak bardzo o tym marzę.
Moim marzeniem jesteś Ty.
Jak ja mam walczyć kiedy, zabraniasz mi dzwonić, kiedy nie chcesz się spotkać. Jak ja mam walczyć z kimś kto jest obok. Tak strasznie wszystko boli …. Walka z przegranej pozycji … albo to tylko dogorywanie …. czy tak się kończy życie?
Jest dzisiaj kiepsko, fatalnie, jakaś masakra.
Czy mogę umrzeć? Nie chcę bez niego żyć, nie potrafię.
Moja miłość, mój sens istnienia, moje powietrze.... Chciałabym go przytulić, chciałabym aby on mnie przytulił, chciałabym żeby było jak dawniej, a może nawet lepiej, tęsknię za nim, umieram bez niego.
Jak mu mam zobrazować moja miłość? Mam sobie żyły podciąć, utopić, czy skoczyć z wieżowca, żeby zobaczył tą moją miłość do niego.
Jest mi tak strasznie źle, źle mi samej ze sobą, źle mi we własnym ciele, źle mi z własnymi myślami.
Wszystko mnie boli, ciało i umysł.
Dlatego on nie chce ze mną być? Nie chcę?
Niby jest już lepiej. Wiadro złych emocji już się że mnie prawie wylało. Teraz jest smutek, dużo smutku, dużo smutku, bo muszę czekać, jest też nieustanna miłość i tęsknota .... Ale czy odwzajemnione?
Bo w bajkach jest tak, że miłość wszystko zwycięży, a tu bajki nie ma, trzeba czekać niewiadomo na co. Niby mam sobie nie robić nadziei i nic nie mam obiecane, ale nie wiem jak to zrobić. Łudzę się?
Mam nadzieję, dużo nadziei, bo ta nadzieja powoduje, że jeszcze żyje. Codziennie myślę o śmierci, o tym by zakończyć życie...ale ta nadzieja jeszcze mnie przy nim utrzymuje.
Boje się, że jak już nie będzie nadziei, to mnie już też nie będzie. Nie chcę być, nie chce istnieć bez niego, mimo tego że sie tego boje. Nie potrafię.
Chciałam ostatnio skoczyć do rzeki, chciałam, szłam w jej kierunku, ale skręciłam do kościoła, przepłakałam całą drogę krzyżową. Nie potrafię bez niego sobie poradzić. Nie chcę żyć bez niego. Jestem sama, samotna. Nikt nie potrafi mi pomóc.
Rozmawiamy....to dla mnie dużo.... rozmowy bywają ciężkie, ale to dobrze. Trzeba rozmawiać. Nie wolno się bać. Rozmowy mnie uspakajają. Tylko go mam co jego głos.
Wczoraj spałam z jego ręcznikiem. Spałam wtulona w jego zapach. Ta strasznie chciałabym żeby mnie przytulił, żeby ukoił mój ból. Tak strasznie chciałabym żeby był mój.
Kocham, myślę, tęsknię.
Jest okropnie ciężko…. Chce żeby mi pomógł, chce żeby ze mną rozmawiał, chce wiedzieć co czuje tego złego i tego dobrego, chce żeby mnie przytulił. Tęsknie za nim. Straciłam WSZYSTKO co miałam na tym świecie, straciłam sens istnienia, bez niego NIE CHCE ŻYĆ.
Ma dzisiaj urodziny, chce go przytulić. Chcę go usłyszeć ….BŁAGAM !!!
Czy on to wszystko czyta? Czy on to czyta i się nad tym zastanawia? Chciałabym ... chciałabym żeby czytal i mnie zrozumiał.
Chciałabym żeby on o tym ze mną rozmawiał. Nie jest łatwo, o tym mówić, ale chciałabym próbować. Żebyśmy próbowali oboje.
Proszę
Jest mi ciągle źle.... Chwilami jak go słyszę troszkę się uspokajam...a tak roznosi mnie od środka.
Wczoraj był na mnie zły. Nie wiem czemu, powiedziałam coś, zrobiłam nie tak, napisałam?
Mam prawo....mam prawo popełniać błędy... Mam prawo miotać się, mam prawo czuć się skrzywdzona, mam prawo nie mieć siły, mam prawo nie wiedzieć co robić, mam prawo narzekać, mam prawo mieć dylematy, mam prawo się bać, mam prawo nie być silną, mam prawo kochać i mam prawo tęsknić.... teraz mam prawo, przynajmniej na jakiś i przez jakiś czas. Mam prawo być wrakiem.
Powinnam być najważniejsza, powinnam tak się czuć.... nie powinnam czuć wyrzutów sumienia, że jest na mnie albo z mojego powodu zły...powinien ćwiczyć cierpliwość a nie być na mnie zły.
Wczoraj był okropny wieczór... atak paniki... nie potrafiłam się uspokoić, a jeszcze jego złość na mnie...
W nocy nie mogłam spać. Cała noc z więc myślałam. Myślałam o dobrych rzeczach, myslalam o Nas. Myślałam o Nas. O tym co przeżyliśmy razem, o tym co widzieliśmy wspólnie. O jego uśmiechu, o jego szczęściu w górach. O naszych podróżach, o śmiesznych sytuacjach, o jego rodzinie. O naszych rozmowach. O naszej pracy dla tego związku. O tym że to dla mnie wielkie szczęście że go miałam bądź mam .... Myślałam o tym, że to boli to zawieszenie i że boli świadomość tego że mogę już go nie mieć, że okaże się tchórzem, że nie będzie chciał walczyć, że nie będzie chciał mnie w swoim życiu. Że to wszystko pójdzie na marne.
Dwa-trzy tygodnie temu dałabym sobie ręce i nogi obciąć, że taka miłość jak nasza się nie zdarza. Ogrom pracy z obu stron, że udało nam się wytrwać tyle czasu na odległość. Teraz dałabym sobie obciąć jeszcze głowę, że taka miłość drugi raz się nie zdarzy przynajmniej z mojej strony, a z jego?
Uwielbiam jego rodzinę, wręcz kocham. Dzieciaki, rodziców, rodzeństwo, wszystkich. Uwielbiałam do nich przyjeżdżać, przebywać w śród nich, rozmawiać z nimi. Czułam tam zawsze ciepło wewnętrzne. Byłam szczęśliwa, że jestem jej częścią, a teraz jestem przerażona, że mogę nią nie zostać. Że mogę ją stracić. Ten strach... zwyczajnie się boję, wręcz jestem przerażona.
Wiem, że mogę tam przyjechać, że mogę nadal odwiedzać, ale nie to samo. Oni mieli być moja rodziną. Mieli być moi a ja ich. Boję się że mogę to stracić. Boję się.
Przy życiu trzymają mnie dobre, ciepłe myśli, uczucia i wspomnienia. Myślę o nich w kółko. Wszystko co złe, wyrzucam z siebie tutaj. Dobro zostawiam w sercu na wieki.
Wymiotuję, mam biegunkę dostaje ataków paniki, duszności, dostaje dreszczy … nie chce żyć….
Całe życie byłam w czymś druga, zawsze znalazł się ktoś lepszy ode mnie. W szkole, w sporcie. Doszło do tego, że rzuciłam sport zamiast walczyć, bo po co? Żeby przegrać? Po raz kolejny? Zawsze odpuszczałam, nie wiem co znaczy wygrywać…. Zawsze bałam się być druga. Więc zwyczajnie odpuszczałam.
Teraz też się czuje druga tyle, że walczę, ale nie wiem czy nawet mam szanse wygrać.
Od zawsze były góry, nawet zaakceptowałam to, że z nimi nie wygram, że one zawsze będą przede mną. I gdybym postawiła wybór…ja albo góry, przegrałabym bez zastanowienia i zająknięcia. Więc nigdy nie szantażowałam nigdy nie kazałam wybierać. Zaakceptowałam i wydawało mi się, że wspieram i dopinguje. Za mało?
Zawsze byłam druga…za znajomymi, za koleżankami, za imprezami, za memami, za fejsbukiem, za rodziną, za wszystkim. Przynajmniej tak się czułam. Czułam się druga, mniej ważna ….bo przecież zawsze byłam i zawsze jestem i zawsze mogę poczekać. Czułam się niejednokrotnie jak gówno, które ma akceptować wybory bez dyskusji, bez zająknięcia, teoretycznie mając własne zdanie, praktycznie nie miało ono zastanowienia i zastosowania. Po prostu nie było dyskusji, a jedynie oświadczenie, że jest tak a nie inaczej.
Teraz…. A teraz nadal jestem druga, a może trzecia tylko, że za dzieckiem, z którym nie wygram, bo ono już na starcie wygrywa z górami. Nie wiem czy za dzieckiem i za nią. Czy za nim samym.
Tak bym chciała, żeby on walczył o mnie, tak strasznie chciałabym żeby on mnie postawił w miejsce czegoś ważnego. Żebym była dla niego ważna (na równi z dzieckiem?). Żeby nie kazał mi na siebie czekać, żeby zacząć wszystko budować na nowo, żeby nie tracić czasu. Tak bym zwyczajnie chciała.
Tęsknię za nim w każdej sekundzie mego życia. Każda chwila bez niego jest chwilą straconą, zawsze była. Moje serce kocha, krwawi i cierpi z tęsknoty. Nie potrafię żyć bez niego.
Zawsze chciałam obchodzić jakieś rocznicę, ale czy to źle? Nigdy nie miałam takiego dnia. Naszego dnia.
Zaczęliśmy być ze sobą i spotykać w nieokreślonym czasie. Poznaliśmy się na studiach, imprezy, uczelnia, potem akademik. Wszystko działo się w nieokreślonym czasie. Tak po prostu.
Daty pierwszej randki też nie mieliśmy. Bo nawet gdybym ja o niej pamiętała, on nie zwróciłby uwagi. Randka? Czasem się zdarzały, ale rzadko, bo zawsze był ktoś obok inny...rodzina, znajomi. Jeśli już były to najczęściej szybkie przy okazji czegoś innego. Ale żeby specjalnie? Żeby się wystroić i być tylko dla siebie? Można policzyć na palcach jednej ręki. Wiem smutne to. Próbowałam o tym rozmawiać, ale jak zwykle nieskutecznie, bo przecież wyolbrzymiam.
Jak już nie miałam tej naszej daty, tej tylko naszej to błagałam o walentynki, dzień kobiet i wszystkie inne święta. Zawsze słyszałam że to pogańskie święta, amerykańskie, że to wszystko pod publiczkę, że naoglądałam się telewizji, że jestem podatna na takie badziewie, i że tak naprawdę tego nie chce. Może i jestem, ale chciałam, pragnęłam mieć nasz dzień, naszą rocznicę. Coś szczególnego do nas obojga i tylko dla nas. Pragnęłam być tylko z nim i tylko dla niego tego dnia w 100%. Chciałam się wystroić, chciałam być dla niego seksowna. Chciałam by tego dnia patrzył tylko na mnie. Chciałam by mnie pożądał. Chciałam go uszczęśliwić, chciałam być po prostu tylko dla niego.
Chciałam celebrować walentynki, bo nie miałam daty pierwszej randki, bo nie miałam daty początku związku, bo nie miałam żadnej daty.
Strefą materialną były prezenty. Ja dawałam, nie oczekując nic w zamian, bo niby one nie są najważniejsze. To, że nie oczekiwałam nie znaczy, że nie chciałam. Chciałam bardzo. Chciałam, bo chciałam żeby to one były w zamian tą celebracją tych naszych pseudo rocznic. Chciałam, bo chciałam żeby były dane od serca, a nie z przymusu. Chciałam, bo chciałam mieć cząstkę jego. Od niego. Chciałam i czasem dostawałam, a czasem nie, ale nie mówiłam nic. Nie naciskałam. Nie wiem z czego zbudowane jest serce, ale ono nadal czeka na obiecane prezenty, gdy głowa wmawia sobie, że już nie ma prawa. Głupie to.
Czy jeden dzień w roku to tak dużo na poświęcenie 100% uwagi dla siebie nawzajem?
Odpuszczałam, bo kochałam i kocham nadal, bo nie potrafię zmusić kogoś do czegoś, do czego nie chce. Nie potrafię postawić siebie na pierwszym miejscu, żeby unieszczęśliwić moimi nakazami drugą osobę.
O dobrych momentach nie zapominam, mam je w sercu, zdarzały się też dość często, ale chciałam mieć coś tylko naszego, coś więcej. Jak zwykle za dużo chciałam.
Jestem żałosna.
Cały czas myślę, nie potrafię przestać myśleć, myślę, mielę, marzę, kocham. tęsknię. Wspomnienia wracają w każdej sekundzie. W każdym obrazie. W każdej myśli….
Kiedyś w czasach szkolnych zarzekałam się, że ja ślubu nigdy nie wezmę, nigdy się nie zakocham, bo że jak? Ja i miłość? To nierealne…. Potem przyszły studia, beztroski czas i miłość mojego życia, która została moim sensem, moim powietrzem, moją siłą. Do tej pory pamiętam w co był ubrany i w którym miejscu stał jak go zobaczyłam pod uczelnią pierwszy raz.
Marzyłam o ślubie, marzyłam o pierścionku … naciskałam chyba za bardzo.
Jak już zaczęłam marzyć o ślubie to pragnęłam żeby był on skromny, a z czasem jeszcze skromniejszy, intymny max 5 osób. A z czasem jak zaczęłam o tym myśleć coraz więcej. Im więcej widziałam, im więcej szukałam, im więcej oglądałam tym chciałam wielką imprezę, z pompą. Chciałam żeby to była nasza impreza, zwycięstwo miłości.
Chciałam być jego żoną. Podpowiadałam, naprowadzałam. Nie wiem czy nie rozumiał, nie chciał, nie chciał ze mną, nie byłam odpowiednia. Nie wiem. Chyba za bardzo naciskałam, chyba za bardzo chciałam. Nigdy nikomu nie mówiłam, ale od jakiegoś czasu po kryjomu codziennie sprawdzałam pierścionki i obrączki ślubne w internecie - w domu, w pracy. Pewnie jeszcze trochę, a w Aparcie nauczyłabym się numerów katalogowych na pamięć. Prawie codziennie sprawdzałam strony z sukniami ślubnymi, garniturami, pomysłami, muzyką, wystrojem, filmiki z pierwszego tańca muzyką do pierwszego tańca. Miała być bajka, nasza bajka.
W pewnym momencie zaczęłam chodzić sfrustrowana, zdenerwowana i zła, bo ja co raz bardziej chciałam, a nic się nie wydarzało. Frustrowało i złościło mnie to, że od pewnego momentu każdy prezent teoretycznie dla mnie „miał” być pierścionkiem. I mimo tego, że z prezentów się cieszyłam to nie był ten, który tak naprawdę pragnęłam. Sama się nakręcałam, tak mocno tego pragnęłam. Im bardziej pragnęłam tym bardziej się frustrowałam. Frustrowałam, kochałam i czekałam i ukrywałam…
Nie chciałam brać ślubu dlatego, że trzeba albo dlatego, że koleżanki są już mężatkami. Chciałam go dlatego, że bardzo chciałam być jego, a on żeby był mój na wieki. Chciałam założyć z nim rodzinę, urodzić mu dzieci, chciałam się z nim zestarzeć. Chciałam przed Bogiem, jego rodziną i moją, naszymi znajomymi, świadkami przyznać i zapewnić go o swojej ogromnej miłości, wierności, chciałam iść przez życie z nim wspólnie, pokonywać złe chwile razem, cieszyć się wspólnie z tych dobrych.
Pierścionka nie ma… ślubu nie ma… a ja chyba marzę nadal.
Czasem mi się wydaję, że słowa „kocham Cię i miłość” nie oddają ogromu tego co ja czuje. To tak jakby „kocham Cię i miłość” były wielkości maleńkiego ziarnka piasku, a to co ja czuję, to moje kocham i moja miłość jest wielkości „ziemi razy milion”, a to i tak za mało by zobrazować ten ogrom. Czuje, to nie mieści się to we mnie. Nigdy się nie mieściło, ale musiałam tłamsić, zagłuszać by nie odstraszyć.
W życiu to chyba nie wolno chcieć za bardzo, nie wolno marzyć za bardzo, nie wolno kochać za bardzo, nie wolno cokolwiek za bardzo…. Przynajmniej mi to nie wyszło.
Mieliśmy jechać w majówkę na tygodniowy urlop w Bieszczady.
Mieliśmy się nacieszyć sobą. Tak miało być.
Wieczorem miał być festiwal zew się budzi, koncerty, piwko, dobra atmosfera.... No to zew się obudził i z planów wyszło nic. Został smutek.
W pracy mam ciągłe problemy z otrzymaniem urlopu. Wnioskowałam o niego w lutym, szef się do końca nie zgodził, ale wykreśliłam się już z grafiku, że mnie nie będzie, zaraz po tym jak z nim rozmawiałam.
Tak bardzo się cieszyłam. Skakałam jak mała piłeczka z radości, że pobędziemy że sobą chodź przez tak krótki czas. Każdy w pracy pytał o plany na majówkowy długi weekend. Opowiadałam o koncertach, o festiwalu, o górach...wszyscy zazdrościli. Tak się cieszyłam. A teraz? A teraz mogłabym na urlop nie iść, ale będą dopytywać dlaczego skoro takie były plany. W pracy nikt nie wie co się stało. Czuję wstyd i poniżenie i jakbym miała im powiedzieć spotęgowała bym te uczucia, nie chce by ktokolwiek o tym wiedział. Nie chcę by się dowiedzieli, że jestem taką ofermą życiową, że nie potrafię przy sobie utrzymać nawet faceta.
Siedząc dzisiaj w pracy, przed chwilą wymyśliłam, że pójdę w te moje góry sama. Pojadę autobusem 6-7 godzin jak za starych studenckich czasów, z plecakiem na plecach, nie wiem gdzie będę spała, nie wiem jeszcze którymi szlakami pójdę, nie wiem nic, ale wymyśliłam. Może tego właśnie mi potrzeba? Koncerty odpuszczę, słuchanie muzyki powoduje u mnie płacz, nawet radia nie potrafię teraz słuchać, ale w góry pójdę, może sam wysiłek i te widoki są mi potrzebne.
Boje się, nie chce iść sama, mimo tego, że Bieszczadzkie szlaki znam. Ale to chodzi o coś innego. Miałam iść z NIM, nie chce iść sama, bo boje się samotności pośród wielu ludzi, ale też nie chce iść z nikim innym, bo miał być przecież tylko ON. Samotność powoduję we mnie lęk i przeraźliwą pustkę, tęsknotę za miłością mojego życia.
A może ON też przyjedzie i przeznaczenie skieruje nas na wspólny szlak?
...marzenia...
Codziennie skamle jak pies.... czy sie poniżam? Czy upadłam za nisko? Tak bardzo mi zależy...
Błagam codziennie o to by go usłyszeć, by usłyszeć jego ciepły męski głos. By mnie uspokoił.
Błagam codziennie o przytulenie i dotyk....by mnie objął, by poczuć jego zapach, jego siłe.
Błagam codziennie o uwagę i zainteresowanie ....
Blagam codziennie o miłość ...
Błagam codziennie żeby to był tylko zły sen...
Błagam w myślach o wszystko...
Tęsknota rozrywa mi serce w każdej minucie mojego życia...
Czy można kogoś kochać za bardzo?
Nigdy nikomu nie powiedziałam że kocham. W domu rodzinnym nigdy nie wyznawało sie uczuć otwarcie bez powodu. Moja rodzina była w rozsypce, po śmierci dziadków wszyscy przestali się spotykać, czasem od święta do siebie dzwoniąc. Unikając się w sklepie i na ulicy. A ja tak bardzo potrzebowałam kontaktu, tak bardzo pragnęłam mieć dużą kochająca rodzinę. Przerażona, że jestem z tym sama, że tylko ja chcę, nic z tym nie zrobiłam i nie robię nadal. Nie wiem jak.
Wiele razy chciałam powiedzieć mu że go kocham, ale nie potrafiłam. Próbowałam, ale nie było idealnej okazji. Bo gdzie pierwszy raz powiedzieć, w drodze do mięsnego, czy przy świadkach? .... Magia by znikła....a ja marzyłam o magii. Wiele razy chciałam, szukałam okazji. Szukałam i nie było tego idealnego momentu. Panicznie bałam się odrzucenia, że mi powie że on tego samego nie czuję. Kiedyś słyszałam od niego jak nie byliśmy razem "ja się nigdy nie zakocham", pytałam dlaczego odpowiadał że "nie i już, że się nie nadaje, że nigdy nie będzie miał żony bo on się nie nadaje". A ja wierzyłam, że to tylko takie gadanie niedojrzałego człowieka. Że dorośnie i zmieni zdanie, jak wszyscy faceci. Każdy się nadaje, tylko trzeba się nie bać, chcieć i się odważyć.
Panicznie się bałam, że jak powiem co czuje to mnie odrzuci. Odrzuci moje uczucia, odrzuci mnie. Więc trzymałam w sobie. Trzymałam, tłamsiłam i kochałam coraz mocniej. Nie potrafiłam podjąć kroku na przód z obawy zniszczenia wszystkiego, że wystraszę, że zamknę go w sobie, że mój świat zniknie.
Teraz już wiem, że trzeba mówić, nie wolno chować swoich uczuć, nie wolno ich nie wypowiadać. Trzeba o nich mówić głośno, trzeba o nich rozmawiać. Nawet w kolejce do mięsnego. Nie potrzebna jest dodatkowa magia. Bo samą magią jest miłość, a słowa kocham Cię tylko wypowiedzianym zaklęciem.
Ja żałuję że nie mówiłam. Żałuję że trzymałam wszystko w sobie. Żałuję, że się nie odważyłam. PRZEPRASZAM.
Kolejny dzień, kolejna noc bez Ciebie .... wszystko jest nieważne, bo najważniejszy jesteś Ty .... w każdej sekuncie przytulam Cie do swego serca. Przytulam i nie chce wypuścić.
Zaczęłam od nowa chodzić do kościoła, potrzebuje tego, chyba został mi tylko ON. Modlę się do niego, bym się obudziła z tego złego snu, albo żeby ON nie pozwolił mi się obudzić wcale, żeby pozwolił mi zasnąc na wieki. Wszystko od razu zrobiłoby się łatwiejsze.
Tak bardzo Cię potrzebuje, tak bardzo za Tobą tęsknię. Tęsknota rozdziera mi serce, nie pozwala funkcjonować.
Marzę o tym by znaleźć się w jakimś innym miejscu, hotelu, domku, miejsu neutralnym, a magicznym.
Marzę o tym byś mnie przytulił. Byś wziął mnie w swoje duże ramiona. Byś powiedział, że jestem najważniejsza i będziesz o mnie, o nas walczył.
Moim największym marzeniem była zawsze rodzina i dzieci, a teraz marzę jedynie o przytuleniu.... to i tak dla mnie za dużo.
29.03.2019
Nigdy nie myslałam, że będę kiedyś pisać bloga dla siebie, żeby wyrzucić z siebie emocje i myśli, nigdy nie myślałam, że będzie mi to potrzebne. A jednak .... Myśli moje są chaotyczne, od smutku i złości do milości, uwielbienia i współczucia. Pierwszą notatkę napisałam kilka dni temu na papierze, w zeszycie...w zeszycie który miał być naszą ksiażką kucharską, nasza wspólną książką. Chyba ją przepiszę, bo wersje elektroniczną mam zawsze pod ręką w telefonie czy komputerze.
Dwa tygodnie temu zawalił mi się świat. Powiedziałes mi ze kogoś poznałeś, że mnie zdradziłeś i odchodzisz bo będziesz miał z nią dziecko. Te słowa tak bardzo raniły. Moje serce pękło. pękło tak strasznie, że nie wiedziełam nawet że można kogos tak strasznie kochać.
A dzisiaj własnie mi powiedziałeś, że chcesz zerwać ze mną kontakt całkowicie, usunąłeś mnie ze znajomych, ostatnią wiadomością na fb jaka mi się wyświetla od Ciebie brzmi "muszę poukładać życie na nowo" za każdym razem gdy zaglądam na messengera widze tą wiadomość i serce pęka mi postokroć...za każdym razem. Po kilku chwilach wysłałeś mi smsa żebym sprawdzila watsappa. Napisałes mi że wszystko mi wytłumaczysz, ze musiałeś tak powiedziec i napisać i usunąc mnie ze znajomych. że chcesz kontaktu ale, że to szantaż bo boisz się, ze dziecka nie zobaczysz.... co za matka szantażuje dzieckiem, co za kobieta chce zabrać dziecku ojca i dziecko ojcu :/ jestem taka zła na nią... ze ona Ciebie szantażuje w taki podly sposób.... Ciebie, miłośc mojego życia. Chce przekreślić 8 lat Twojego życia nie licząc się z uczuciami, z myslami, z Tobą.... podłość.... jestem taka zła.....
Oglądałam dzisiaj nasze wspólne zdjęcia na których bylismy tacy szczęśliwi, uśmiechnięci, spokojni. Łzy mi ciekły jak wodospad. Nie ma dnia żebym nie płakala tęskniąc za Tobą. Tak strasznie to wszystko boli. Boli to że po 8 latach znajomości, 5 latach związku, miłości, walki, szacunku....po prostu mnie zostawiłeś. Zostawiłeś mnie nie pytając mnie o zdanie, tylko zakladając z góry.
Zdradziłeś mnie, a mimo to wszystko z miłości do Ciebie chce Ci wybaczyć.... chce bys pracował nad tym wybaczeniem, chce bys bracował nad NAMI. Ze zdrady jest dziecko , a tak strasznie nie chce by ono było, wstydzę się, zreszta Ty też nie chcesz, tak mi mówileś i też Ci za te myśli wstyd, ale już jest....
Kocham Cię bardziej niz swoje własne życie, nie umiem, nie potrafię poradzić sobie z samotnością, nie potrafie sobie poradzić, ze Cie nie ma obok, mojego przyjaciela, nie potrafię poradzić sobie z miloscią do Ciebie, nie potrafie poradzić sobie z uczuciami. Tak bardzo walczyłam o Nas. Dalej próbuję walczyć ostatkiem sił. Blagając Cię o kawałek Ciebie. W ogień bym za Tobą skoczyła, by Cie uratować.
Tak bardzo chciałabym Cię przytulić, tak bardzo za Tobą tęsknię. Tak bardzo Cię kocham.
Minęło dwa tygodnie od kąd mi powiedziałeś boli bardzo, czas nie goi ran. Planowalismy wspólnie rodzinę, dom, dzieci, rozmawialismy o zwierzętach jakie chcialibyśmy mieć w naszym wspólnym domu. Planowaliśmy majówke, urlop, obiecałes mi że nauczysz mnie jeździć samochodem. Obiecałeś a zostawiłes mnie samą. Samą, samotną, skrzywdzoną, Zostawiłeś samą sobie.
Wiedziałes, że czekam na Ciebie, wiedziałeś, że jestem, wiedzialeś, że kocham.
Mówisz mi ze za błedy trzeba płacić . Tylko dlaczego to ja mam płacic za Twoje błędy zabierając mi siebie?
Czas nie leczy ran, jest coraz gorzej. Nie moge spać, nie mogę jeść, wszystko staje w gardle. żołądek mam ściśniety, wszystkie mięśnie spięte. Wszystko mnie boli, wszedzie mnie kłuje, nie mam siły. Moje ciało umiera. Ból ukaja Twój glos, na chwilę o nim wtedy nie myślę. Nie chcesz do mnie dzwonić, znajdując wymówki, a ja tak tego potrzebuje.
Próbuje się dowiedzieć czy Ty coś do mnie czujesz i co czujesz? ale nie chcesz znowu mówić.......
Zostawiłeś mnie samą, wiedząc jak jest u mnie w domu, wiedząc że nie mam zaufanych znajomych, wiedząc, ze na Ciebie czekam aż wrocisz, wiedząc, ze kocham.
Jak mam sobie poradzić, kiedy to Ty byłeś moim życiem? Jak mam żyć kiedy to Ty byłes moim powietrzem, moją siłą, moim opaciem moim sensem. Jak mam żyć kiedy moje życie już nie ma sensu? Co raz częściej myslę o śmierci, w tym wszystkim jest najprostsza.